Wiedziałam że to sprawka Jamesa, że to on przeniósł mnie śpiącą do pokoju. Nie protestowałam, zwyczajnie nie miałam na to siły.
Obudziłam się w środku nocy, przeciągnęłam się leniwie ziewając.
Wstałam i zeszłam na dół, nie potrzebowałam palić światła ponieważ tak jak koty widziałam w ciemności. Co więcej nasze oczy mają w sobie fluorescencyjny barwnik który świeci w ciemności, nawet jeśli jesteśmy ludźmi.
Weszłam do kuchni napiłam się zimnej wody, po czym skierowałam się do salonu, gdzie spał mój chłopak.
James jak większość kocurów spał rozłożony jak długi na kanapie.
A koc którym prawdopodobnie był okryty. Podniosłam go i narzuciłam na chłopaka. Poruszył się niespokojnie, tak jakby jego umysłem targał jakiś straszny koszmar.
Ukucnęłam przy oparciu kanapy i delikatnie zaczęłam gładzić zmierzwione snem włosy, zupełnie jak małemu dziecku.
James przez chwilę kręcił się nie spokojnie po swoim łóżku, jakby walcząc z czymś.
- Spokojnie, to tylko sen...nie ma się czego bać - szepnęłam mu spokojnie do ucha. W głębi duszy wiedziałam co czuł mój ukochany, jak to jest walczyć z demonami które nawiedzają cię we śnie. A po tym jak na moich oczach zginęli moi rodzice naprawdę długo walczyłam z nimi i czasem nadal mnie nawiedzają.
Przestał się miotać i wreszcie spał spokojnie i ja mogłam odetchnąć nie martwiąc się że coś mu jest.
Usiadłam na fotelu, podciągnęłam kolana pod brodę i patrzyłam na James'a jak śpi. Na jego twarzy nie malował się nawet jeden grymas strachu czy bólu.
Zaczęłam się zastanawiać czy to co się stało nie jest pięknym snem, przecież James był kompletnym przeciwieństwem Christophera.
Mój ukochany jest dobry, pomocny, łagodny, oddał by swoje życie za innych...A Christopher ? brał co chciał za pomocą przemocy, nikomu nie pomagał a gdy zrobiło się gorąco pierwszy wziął nogi za pas. Może i miał piękne opakowanie ale w środku był przegniły aż do szpiku kości. James urzekł mnie już podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy opatrywał nogę nieznajomej kotce i opowiadał o swojej przeszłości. Gdyby mógł zasłonił by nas wszystkich swoją własną piersią przed strzałami nie przyjaciół.
To było w nim piękne....ta dobroć....ta chęć ratowania wszystkich swoich bliskich.
Uśmiechnęłam się sama do siebie a po chwili znowu przeniosłam się krainy Morfeusza....